Woody Allen W deszczowy dzień w Nowym Jorku

Woody Allen W deszczowy dzień w Nowym Jorku

Tegoroczne lato jak nigdy obfituje w dobre, filmowe produkcje i niczym nie przypomina lat poprzednich. Dystrybutorzy postanowili, że w wakacje 2019 oprócz tradycyjnie pojawiających się o tej porze roku tzw. blockbusterów, uraczą nas wieloma pozycjami, no powiedzmy, bardziej wartościowymi. 

26 lipca 2019 roku odbyła się w Polsce, ale też na całym świecie premiera najnowszego obrazu Woody’ego Allena W deszczowy dzień w Nowym Jorku. Reżyser chyba już nas przyzwyczaił do tego, że jego nowe produkcje pojawiają się co dwa lata, a nie tak jak jeszcze kilka lat temu co rok, ale wydawałoby się też, że niestety ostatnie jego filmy mówiąc delikatnie lekko obniżyły loty.

Nie chodzi tu tylko o obrazy zrobione na zlecenia dużych, europejskich stolic, ale także produkcje autorskie. No bo stosując zwykłą matematykę na 20 filmów z ostatnich 20 lat tylko ¼ może liczyć na miano wartościowych i wybitnych. A chyba nie tego spodziewaliśmy się od czterokrotnego laureata Oscara.

Wielu z Was od razu powie, że Allen ma już swoje lata (83) i to zaczyna być widać w jego filmach. Zresztą nie pierwszy to taki przypadek, ale nic bardziej mylnego. W Woody Allen W deszczowy dzień w Nowym Jorku autor wraca do swojego naturalnego środowiska czyli do ulubionego Big Apple, otacza się bardzo zdolną młodzieżą aktorską i od razu ma to przełożenie, na to co obserwujemy na ekranie. 

Opowieść zaczyna się tak jak zwykle u Allena, w taki sposób jak już nas do tego przyzwyczaił. Tym samym trudno jest pomylić go z jakimkolwiek innym twórcą. Styl muzyczny, układ napisów początkowych i krój pisma w nich, od razu zdradzają z jakim artystą mamy do czynienia.

Timothee Chalamet – Woody Allen W deszczowy dzień w Nowym Jorku

Główny bohater zaczyna opowiadać nam swoją historię, krótką i obejmującą tylko jeden weekend spędzony w Nowym Jorku. Ale te kilkadziesiąt godzin będzie bardzo brzemienne w skutki dla głównych bohaterów. Stają się też niejako podsumowaniem ostatnich działań kinowych Woody’ego Allena. Ale po kolei. 

Gatsby (w tej roli znakomity Timothee Chalamet) zabiera swoją ukochaną Ashleigh (równie świetna Elle Fanning) do jego rodzinnego Nowego Jorku. Pragnie z nią spędzić cudowny weekend i pokazać jej uroki uwielbianego przez niego miasta. Trzeba dodać, że oboje studiują na małym uniwersytecie z dala od wielkomiejskiego szumu.

Ashleigh podczas tej wizyty ma zrobić wywiad do uniwersyteckiego pisma z bardzo znanym reżyserem Rolandem Pollardem (Liev Schreiber), który właśnie szykuje się do premiery swojego najnowszego filmu. Niespodziewanie jednak drogi młodych rozchodzą się, a każde z nich przeżywa na własną rękę przygody pełne wielu zwrotów akcji i niebanalnego humoru.

Timothee Chalamet i Elle Fanning – Woody Allen W deszczowy dzień w Nowym Jorku

Ona nieświadoma zagrożeń zostaje wciągnięta w wielki wir wydarzeń wokół największych gwiazd kina – reżysera, scenarzystę (Jude Law) i gwiazdę ekranu (Diego Luna). Poddaje się bezwolnie ich grze, zupełnie nie zdając sobie sprawy z konsekwencji jakie może ona przynieść.

On pozostawiony samemu sobie przypadkowo spotyka dawno niewidzianych znajomych, brata i spędza pół dnia w towarzystwie niejakiej Chan (świetna Selena Gomez), młodszej siostry swojej ex dziewczyny. Powoli rozpocznie się wspólna fascynacja. Atmosfera skąpanego w deszczu Wielkiego Jabłka spowoduje, że dwójka bohaterów zacznie na nowo odkrywać siebie. A co z tego wyniknie musicie sprawdzić już sami. 

Nowy film Allen nie jest mistrzostwem realizacji. Oglądając go ma się wrażenie, ze to seria scen rodzajowych, w których bohaterowie wymieniają się bardziej lub mniej neurotycznymi uwagami, ale które bardzo przykuwają uwagę swoją retoryką. To jest siła tego obrazu, bo tak naprawdę reżyser przez to zmusza widza do głębszej refleksji.

Kilka zastanawiających i trafnych stwierdzeń, opinii oraz poglądów na temat życia, sztuki, filozofii i otaczającego nas świata, sprawia, że nagle film jako całość zaczyna wydawać się niepowierzchowny, wnikliwy, mądry. No i na pewno wart uwagi publiczności.

Tworzy się fascynujący obraz ulotności kina i jego transowej mocy. Dzięki temu możemy tak naprawdę przekonać się o potędze słowa. A już scena rozmowy Gatsby’ego z matką to wymuskana perełka. Mistrzowsko poprowadzona konwersacja, odsłaniająca głęboko skrywane tajemnice i ewolucje psychologiczne powoduje, że sami zastanawiamy się głęboko nad tym kim jesteśmy i jak się zachowujemy. 

Oglądając ten film przekonujemy się, że Nowy Jork, kontakt z młodymi i psychoanalityczna wyprawa reżysera do wnętrza neurozy służy jemu jak mało co. No ale czego można było się spodziewać po najnowszym obrazie Woody’ego Allena. Pewnie zdziwilibyśmy się wszyscy, jakby było inaczej. Dlatego z całą odpowiedzialnością mogę napisać, że jest to najlepszy film Allena od czasu Blue Jasmine i koniecznie trzeba go zobaczyć. 

PS. Na szczęście to jeszcze nie koniec wakacyjnych przyjemności, bo już od piątku w kinach Once Upon A Time… In Hollywood Tarantino, a od 30 sierpnia Ból i blask (Dolor y gloria) Almodovara z genialną rolą Antonio Banderasa nagrodzoną w tym roku na festiwalu w Cannes. Dawno nie pamiętam takiego lata i oby tak wyglądały kolejne.