Czy warto zobaczyć nowe dzieło Jima Jarmusha? Takie pytanie pojawia się już od 14 maja 2019 roku, kiedy po raz pierwszy zaprezentowano je szerokiej publiczności na otwarcie tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu filmowego w Cannes. Co prawda Jarmush zdobył tym filmem nominację do Złotej Palmy, ale publiczność w ogromnej większości nie była zachwycona nowym dziełem twórcy Nocy na ziemi, Truposza czy Kawy i papierosów.
Ja w swoim filmowym życiu wyznaję dwie zasady – pierwsza, że aby wypowiadać opinię na temat jakiegokolwiek obrazu, trzeba go najpierw obejrzeć. A druga, że jeśli nie chciałbym obejrzeć filmu jeszcze raz, nie był wart oglądania w ogóle. Czy nowy obraz Jima Jarmusha chciałbym obejrzeć jeszcze raz?
Z całą pewnością tak. Ale chcąc Was namówić do obejrzenia tego filmu muszę napisać o kilku szczegółach charakteryzujących tę produkcję.
Czekaliśmy na nowy obraz Jarmusha trzy lata i to był czas, podczas którego można było zadawać sobie pytanie o czym będzie jego nowy film. Co będzie tematem tego dzieła? Jakie problemy zostaną w nim poruszone? Po spokojnym, a wręcz lekko sennym, a dla wielu wielbicieli twórczości Jarmusha wybitnym Patersonie, mogliśmy spodziewać się wszystkiego.
Czy jednak na pewno komediowego horroru, w którym reżyser postanowił sobie pobawić się konwencją, jednocześnie trochę zadrwić z kina amerykańskiego? Początek to jakby kontynuacja ostatniego filmu. Małe, prowincjonalne, amerykańskie miasteczko – Centerville – które sprawia wrażenie jakby się nic w nim nie działo. Na tym tle nagle pojawiają się postacie i historie jakby żywcem wyjęte z filmów Tarantino czy Rodrigueza.
W żadnym wypadku nie jest to inspiracja, czy naśladownictwo, to pełną gębą pastisz i drwina z twórczości obu Panów. Jarmush nie oszczędza tu nikogo, nawet siebie, o czym świadczy bardzo swoista ścieżka dźwiękowa, ale także dialogi głównych bohaterów o czytaniu scenariusza, jakby żywcem wyjęte z filmów Mela Brooksa.
W filmie Jim Jarmush Truposze nie umierają znajdziemy wiele odnośników do kina amerykańskiego i chyba na tym polega siła i humor tego filmu. My widzowie możemy się świetnie bawić odkrywając w każdej sekundzie filmu coraz to nowe ironiczne cytaty z twórczości filmowej.
Jest to film bardzo relaksujący i rozrywkowy, zombiaki są raczej śmieszne niż straszne, a każdy kto szuka w tym obrazie bardzo intelektualnych treści, po prostu ich tam nie znajdzie. A przecież Jarmush niejednokrotnie w swej twórczości ujawniał swój talent komediowy przeplatając w swych filmach sceny bardzo poważne z komicznymi.
Mimo, że to horror o zombie, reżysera wcale nie interesuje tu nakręcanie spirali grozy czy krwawe widowisko, za to dba o to, aby widzowie co chwilę wybuchali szczerym, zdrowym śmiechem. W Truposze nie umierają Jarmush na całego bawi się z publicznością, ale też mimo szyderstwa i persyflażu oddaje hołd całemu kinu amerykańskiemu, co powoduje , że film ogląda się z wielką radością, uśmiechem i wypiekami na twarzy.