Sorry Boys wystąpili w Krakowie – małe wspomnienie

13 kwietnia w sercu miasta Krakowa, w towarzystwie „Króla Jaszczurów”, późnym wieczorem, kilka metrów pod ziemią – czyli tam gdzie smog nie sięga ;), koncert na trzy gitary, perkusję, klawisze i nieziemski głos dał warszawski zespół Sorry Boys. Koncert, który zapisał się w mej pamięci w kategorii „nie dam się tak łatwo zapomnieć”.

Kiedy w listopadzie opuściłam koncert Sorry Boys to wiedziałam, że wiele mnie ominęło. Nie sądziłam jednak, że aż tyle. Wczorajszego wieczoru ta miła pięcioosobowa ekipa, do granic możliwości wdzięczna za przybycie, dała niesamowity koncert. Koncert, który był muzyczną agapą dla miłośników gitarowych brzmień, przeszywającego wokalu i swobodnego tańca. Temu ostatniemu zdecydowanie nie służyły krzesła, który rozstawione były pod sceną. Co więcej – nie uwierzycie – były pozajmowane! …

Koncert rozpoczął utwór This New World. Świetny start, pozwolił wstąpić do wulkanicznego świata w stylu Sorry Boys. Rząd gitar aktywny od pierwszego dźwięku, nie ustawał do końca. Genialne brzmienie piosenek, bardziej pełne niż na płycie a może to magia Vulcano? Wulkanem energii była Bela Komoszyńska. Scena zdecydowanie jest jej miejscem. Na wszystkich zgromadzonych zsyłała z wielkim urokiem muzyczny pył wulkaniczny. Między piosenkami zapraszała do tańca. Poruszyła krzesełkowiczów!! W mig miękkie czworonogi z oparciami zostały zsunięte pod ścianę po to, by ludzie mogli także trochę dać od siebie artystom, którym chciało się jechać setki kilometrów i dla nas grać, dłuugo grać.
Podczas ponadgodzinnej wycieczki na wulkan mogliśmy usłyszeć również utwory z pierwszej płyty: Hard Working Classes, wiele znaczące Chance, które w żywej wersji najzwyczajniej zmiata z powierzchni, o – zwala z nóg! Warte wspomnienia także genialne wykonanie Caesar On Fire. Z płyty Vulcano, moim faworytami koncertowymi są: Vulcano, Phoenix, Evolution (St Teresa) oraz Leaving Warsaw. Instrumenty chłopaków i głos Beli – wszystko było w sam raz – głośno, ale kiedy trzeba też delikatnie i cicho. Taka Zimna Wojna w samym centrum wulkanu. Piękne chwile. Uczta dla ucha, oka, duszy. Na całe szczęście wszyscy poczuliśmy tę samą energię i Kraków zrozumiał, że tego wieczora prawo do zasiadania na stołku miał jedynie perkusista – Maciek Gołyźniak.
I kiedy wszystko już miało się ku słonecznemu końcowi, to w prezencie otrzymaliśmy solidną powtórkę. Świetna sprawa, gdy ilość utworów bisowych nie mieści ci się na palcach jednej ręki 😉 Oklaski, piski i ten magiczny moment, w którym nie tylko publiczność nie chce iść do domu, ale także zespół nie chce przestać grać. I nie – szanowne Sorry Boys – wcale nie jesteście „łatwi” 😉 Po koncercie zespół wdał się w wir rozmów, uścisków i błysków fleszy, tak po krakowsku. Bo czasem dobrze jest opuścić Warszawę. Kraków dzię ku je!

Zarejestrowałam dla Was odrobinę krakowskiego The Sun, oglądam, słucham i nadziwić się nie mogę jak można posiadać tak piękny i czysty głos.

Jeszcze taki suchar: 
Kraków, wczorajszy wieczór, przed g. 20, wejście do klubu Lizard King, w roli głównej pan od sprawdzania biletów, dość nieśmiały/niemiły, ale prawdziwa cicha woda 😉 Zagaja rozmowę… 
pan:  Wiecie, dzisiaj zaśpiewa support najpierw….
my:  Taaak, a kto taki, pan?
pan:  Nie… najpierw Boys, potem Sorry Boys.

my: … (wymowna cisza, wzrok w podłogę i w głowie myśl, że właściwie niewiele się pomyliłyśmy 😉 )