Duża część opowieści o horrorze wojny ma podobny schemat: radość z rozpoczęcia wojny i patriotyczny zapał do walki, konfrontacja z konfliktem, aż w końcu poczucie bezsilności, śmierć, strach i panika. Można w tym miejscu wymienić takie dzieła jak Na Zachodzie bez zmian Artura Pereza-Reverte’a czy Podróż do kresu nocy Louisa-Ferdinanda Céline’a. Film Ostatni Hiszpanie na Filipinach(1898. Los últimos de Filipinas) reżyserii Salvadora Calvo wychodzi jednak z tej ramy.
Jest rok 1898 roku, a wioska Baler ma się stać symbolem upadku od dawna już chwiejącego się w posadach Imperium Hiszpańskiego. Pięćdziesięciu nieprzeszkolonych rekrutów ląduje nagle na Filipinach, tak odległych i różnych od rodzimej ziemi, że muszą porzucić wszelki optymizm. Nikt z nich nie chciał się znaleźć w tej sytuacji, lecz każdego coś do takiej trudnej decyzji zmusiło.
Ostatni Hiszpanie na Filipinach recenzja filmu
Dla porucznika Cerezo, granego przez Luisa Tosara (Nawet deszcz), jest to ucieczka od trudnej sytuacji na ojcowiźnie, a dla zwykłego szeregowca Carlosa (Álvaro Cervantes) – jedyna nadzieja na wymarzone studia malarskie. Wkrótce obaj główni bohaterowie, a także ich towarzysze, zdają sobie sprawę, że to na Filipinach zdecydują się ich losy.
Dzieło przede wszystkim porusza temat bezcelowość wojny. Czy można znaleźć lepsze miejsce do pokazania tego niż filipińska puszcza? Walczący w imię imperialnych zakusów żołnierze, urodzili się w miejscach oddalonych od kolonii o tysiące kilometrów. Tubylcy, w których obudziła się tożsamość narodowa, chcą wyzwolić się spod przeszło trzystuletniego, już dziurawego i przemoczonego, hiszpańskiego buta. Dla jednych jest to walka o „niosące cywilizację” mocarstwo, dla drugich – szansa na niepodległość i wolność. Hiszpanie nie wiedzą wszakże, że nad Imperium zaszło już słońce, a prowizoryczna twierdza zbudowana w kościele, podobnie jak Krzyż Burgundzki, nie ma szans na przetrwanie.
Dopóki wydaje się, że istnieje nadzieja, kolonizatorzy nie chcą myśleć o poddaniu się. Pierwszym zwolennikiem tego poglądu jest porucznik Cerezo, który nie widzi sensu powrotu kraju, oraz sierżant Jimeno (Javier Gutiérrez) – świadek i uczestnik masakry poprzedniego hiszpańskiego garnizonu, który nie zamierza przeżyć ponownej klęski i upokorzenia. Osobista sytuacja obu dowódców i ich niepohamowana żądza zwycięstwa sprawia, że młodzi żołnierze nie są traktowani jak ludzie, a jedynie niezauważalne środki do uzyskania nieosiągalnego celu.
Bardzo interesująco rozbudowane charakterologicznie postacie – szczególnie główna trójka, a także wart uwagi ojciec Carmelo – są włożone w jeszcze bardziej tajemniczy, obcy kulturowo i intrygujący świat. Budynek kościoła, zniszczony przez wiatry i deszcz, rzeczywiście wydaje się być jedynym bastionem hiszpańskiej cywilizacji i świetnym obrazem upadku hiszpańskiego kolonializmu.
Piękne krajobrazy dżungli w pierwszych ujęciach filmu, marsz żołnierzy nurtem rzeki, fale nacierające na dziewiczą plażę – wszystko to stoi na wizualnie wysokim poziomie. Wszystko razem tworzy klimat niczym z powieści Gabriela Garcii Marqueza: mistyka, duchota i inaczej płynący czas.
Dzieło Calvo posiada pewną subtelność. Potrafi wstrząsnąć widzem, nie tylko ze względu na sceny batalistyczne, które wcale nie imponują wielkością, ale przede wszystkim: okrucieństwem i emocjami, ale także dzięki wątkowi miłosnemu w zdecydowanie innym kształcie niż zwykle. Opowiadaniu historii towarzyszy znakomicie oddająca i budująca klimat muzyka Roque Bañosa. Nie ma nic do zarzucenia aktorom – szczególnie rzuca się w oczy świetna rola wcielającego się w porucznika Cereza Luisa Tosara.
Choć wydaje się, że dzieło Ostatni Hiszpanie na Filipinach porusza nieco już oklepany temat, robi to na tyle dobrze, że zdecydowanie nie nudzi. Ponadto, nie jest to historia znana w naszym regionie Europy, a na pewno tego warta. Salvador Calvo potrafi zaskoczyć, a ponadto zmusza do refleksji, co czyni jego dzieło wartościowym.
Miłośnik literatury i filmów, który lubi czasami coś napisać – stąd też tu jest.