W Uncharted 4: Kres Złodzieja, szukałem elementu, który by mi się nie spodobał. Niczego takiego nie znalazłem.
Naughty Dogs należy do grupy developerów, którzy nigdy nie zrobili graczy w konia. Prawie każda gra na ich koncie to wybitne dzieło, dlatego gdy zapowiedzieli czwartą część Uncharted, nie miałem wobec niej żadnych obaw. Jeszcze bardziej ucieszyłem się słysząc, że jest to kres przygód Nathana Drake’a. Czemu? Koniec sagi musi zostać zrobiony w spektakularny sposób.
Uwielbiam gry z serii Uncharted. Trzy części z PlayStation 3 i Złota Otchłań z Vity są jednymi z najlepszych tytułów ekskluzywnych w dziejach wszystkich konsol. Trzeba przyznać, jak bardzo Nathan Drake zmodernizował sposób opowiadania historii w grach i mechanikę third person shooterów. Seria Naughty Dogs jest tym dla gier wideo, co Indiana Jones dla kina.
W związku z tym premiera Uncharted 4: Kres Złodzieja była dla mnie ważna. Zarezerwowałem sobie specjalnie czas na 10 maja, by wczuć się w klimat rozwiązywania zagadek, skradania się, skakania i strzelania. Muszę powiedzieć, że dawno się tak dobrze nie bawiłem.
Najlepszy scenariusz w 2016?
Fabuła Thief’s End jest fantastycznie napisana, więc, by nie spoilerować, opowiem o niej jak najkrócej. Po 15 latach od wydarzeń z „trójki”, Nate porzucił swój fach złodzieja, ożenił się i powoli próbował się ustatkować. Zupełnie odrzucił swoją nielegalną działalność, którą parał się przez lata, choć widać, że cały czas go do tego ciągnie. Zamiast odkrywania drogocennych artefaktów rozpoczął, szalenie nudną dla niego, pracę nurka. Pewnie cały czas nurkowałby, wyławiając graty z rzeki, gdyby nie to, że uznany za zmarłego jego brat, Sam, powrócił. Okazało się, że starszy Drake wpadł w niemałe tarapaty u barona narkotykowego. By spłacić swój dług, Samuel musi wyruszyć w poszukiwanie skarbu niejakiego Avery’ego – XVII-wiecznego pirata, który podobno miał ukrywać niebotyczną kupę kasy. Nathan rezygnuje z normalnego życia i razem z Samem wyruszają na gigantyczną wyprawę, do której dołączy znany i kochany Vincent Sullivan. Chrapkę na skarb pirata ma jeszcze Rafe, ciągnący za sobą armię najemników, należącą do Nadine. Rozpoczyna się wielka gonitwa o bogactwa Avery’ego.
Uncharted 4 robi coś, czego dużo gier (a nawet filmów) nie potrafi. W sposób niewiarygodnie zręczny potrafi idealnie manewrować dynamiką i szybkością rozgrywania się akcji, przez co tytuł nie ma prawa nudzić. Wszystko ogląda się jak rewelacyjny serial, który po każdym odcinku pozostawia niedosyt. Na dodatek dzieło studia Naughty Dogs może pochwalić się kilkoma zaskakującymi i świetnymi zwrotami akcji.
„Czwórka” to druga gra z serii, której retrospekcje sięgają młodości głównego bohatera. Tutaj możemy zobaczyć Nathana i Sama w naprawdę młodym wieku, co świetnie potęguje bliskość, między graczem a bohaterami.
Bohaterowie, których nie sposób nie lubić
Rzeczą jasną jest, że na dobrą fabułę składają się ciekawie rozpisani i przedstawieni bohaterowie. Na szczęście w Kresie Złodzieja jest ich mnóstwo. Poza dobrze znanym Nathanem, znakomicie rozwiniętym w „czwórce”, do rodziny Drake’ów dołączył wcześniej nieznany Sam. Samuel jest… równie świetny co jego młodszy brat – choć podobni temperamentami, to Nate wydaje się bardziej dojrzały. Bardzo podoba mi się pokazana między nimi silna więź, kształtowana od dzieciństwa, aż do dojrzałości. Cieszy mnie fakt wprowadzenia Sama do tej opowieści. Poza rodzeństwem warto wspomnieć o Sully’m. Zestarzał się chyba tylko wyglądem, bo dalej rusza się tak samo żwawo, jak opowiada dowcipy. Elena, żona Nate’a, to ta sama genialna babka, poznana przez nas w Fortunie Drake’a. Wszyscy główni bohaterowie mają „to coś”, jednak nie można tego powiedzieć o antagonistach. Rafe to po prostu chłopak, rozpieszczony przed nadzianych rodziców, który za wszelką cenę chce udowodnić jak bardzo jest samodzielny, a Nadine to niesamowicie silna fizycznie, ale słaba psychicznie, kobieta, stająca na czele armii najemników. Na szczęście niezbyt ciekawi przeciwnicy, nie wpływają w żadnym stopniu na odbiór gry.
Porywający gameplay
Jednym z najważniejszych elementów w starszych Uncharted była sama rozgrywka. Trudno się dziwić, skoro sekwencje akcji były najważniejszym elementem serii. Niestety wykonywanie ciągle tych samych czynności po pewnym czasie nudziło. Czy tak też jest w Kresie Złodzieja? Na szczęście nie – wszystkie kluczowe rozwiązania w gameplayu są tutaj idealnie zbalansowane. To znaczy, że przez 12 godzin gry zawsze chciało mi się w nią grać i nawet nie myślałem od odłożeniu pada. Zapewne, gdybym nie miał żadnych obowiązków, przeszedłbym Thief’s End przy jednym posiedzeniu. Nie wiem, jak Naughty Dogs to zrobiło, ale feeling strzelania w „czwórce” jest lepszy niż w większości shooterów, skradanie się jest na bardzo wysokim poziomie (podobny system, co w serii Assassin’s Creed). Kilka fajnych rozwiązań, jak np. lina z hakiem, pozwalająca huśtać się jak Tarzan czy czekan wzięty rodem z najnowszych Tomb Raiderów bardzo ciekawie urozmaica grę. Poza tym wstawki jeżdżenia autem i widowiskowo oskryptowane sceny (Call of Duty, ucz się), wzięte rodem z filmu akcji robią z tego tytułu rollercoastera bez trzymanki, z którego nigdy nie chce się zejść. Raz jedzie on wolniej, raz szybciej, ale zawsze potrafi nas zaskoczyć wymyślną trasą.
Szata audiowizualna
Co do dźwięku w grze – Uncharted jak zwykle może pochwalić się świetnymi głosami angielskimi. Za dubbingiem nie przepadam, ale jeśli ktoś lubi pana Jarosława Boberka w roli Nathana, polskie udźwiękowienie stoi na tym samym poziomie co we wcześniejszych częściach.
Chciałoby się tu zrobić fotkę… i tu… i jeszcze tam
Biorąc pod uwagę prześliczne projekty lokacji i możliwość robienia zdjęć, a potem udostępniania ich przez funkcję Share Play, często zatrzymywałem się, by uwiecznić to piękno na moim „własnym” zdjęciu. Nie ma co się dziwić, skoro twórcy przyłożyli wielką wagę do stworzenia jak najładniejszych „miejscówek”.
Naughty Dogs z gry na grę jest coraz lepsze
Nie jest to powiedziane na wyrost – twórcy naprawdę widać, że się uczą. W Kresie Złodzieja zobaczymy rzeczy garściami wzięte z gry The Last of Us, niezwykle ciepło przyjęte przez graczy jak i recenzentów. Poza sposobem opowiadania historii, zaszły pewne zmiany w gameplay’u. Stał się on szybszy, chcąc nie chcąc, znów muszę użyć tego porównania – bardziej filmowy.
Genialne zakończenie sagi…
… otwierające drogę na możliwespin-offy gry. Chociaż, że spodziewałem się zupełnego wciśnięcia mnie w fotel, to tak jak w przypadku The Last of Us tego nie doświadczyłem. Seria gier o Nathanie Drake’u zakończyła się rewelacyjnie, jednak wiem, że od teraz w moim „serduszku gracza” będę czuł pustkę, związaną z odejściem mojego ulubionego złodzieja. Wiem, że nie można wszystkiego cały czas ciągnąć, więc cieszę się, że developerzy wiedzą, kiedy „trzeba ze sceny zejść niepokonanym”.
Czy dla Uncharted 4 warto kupić PlayStation 4?
W wolnym czasie gra, czyta książki, ogląda filmy oraz seriale. Ma zdecydowanie za dużo wolnego czasu.