Royal Blood w Warszawie – relacja

Dwie osoby na scenie kontra setki ludzi na sali. Sprawiedliwe? Nie do końca, ale tu nie chodzi o sprawiedliwość, w muzyce jej nie ma. Jest za to genialna energia, las rąk w górze, wyśpiewywane słowa piosenek no i to coś. Coś, co przyciągnęło 14 stycznia 2015 roku do Warszawy tylu ludzi. Zespół Royal Blood solidnie wstrząsnął stolicą.

Matko, ile tu ludzi! Dawno nie byłam na koncercie? – myślę. Nie, dawno nie widziałam tylu ludzi na koncercie. Przed warszawskim Palladium kolejka do wejścia zebrała się zaraz po 19. Nie bez przyczyny więc organizatorzy prosili o wcześniejsze przyjście. Tuż za progiem mieszanka osobowości: młodzi, starsi, siwi, łysi, zarośnięci, związani z muzyką, chcący zobaczyć bardziej Mini Mansions niż Royal Blood – wszyscy, którzy chcieli się muzycznie tego dnia troszkę zabawić 🙂

 

IMG_20150114_204628Równo z godziną 20, a nawet dwie minuty przed na scenie pojawił się support, zespół Mini Mansions. Trzech facetów w garniakach: klawisze, perkusja i bas – Tyler Parkford, Zach Dawes i Michael Shuman – basista Queens Of The Stone Age. Specyficzna muzyka, popis możliwości głosowych w połączeniu z solidnym wyciskaniem swoich instrumentów dał efekt wmurowania w podłogę, na całe szczęście betonową. Pierwszy szok – perkusista grający na stojąco – to tak się da? Ano da i to nawet bardzo.

Świetne wyczucie rytmu, akcentowane delikatnymi dźwiękami klawiszy, zgrabnie oplatała basowa nuta. Oprócz swoich starszych i całkiem nowych utworów panowie zagrali genialny cover, padło na Blondie i 37-letni utwór Heart Of Glass. Jeszcze nigdy nie spodobała mi się tak „ślimacza” wersja jakiejkolwiek piosenki! Do zobaczenia z oficjalnym teledyskiem tutaj. Zespół świetnie rozgrzał publiczność przed daniem głównym, które lada chwila miało się pojawić na scenie.

Rockowy duet z Brighton zawładnął sceną. Sensacja roku 2014, Mike Kerr i Ben Thatcher zrobili wszystko, by ludzie dobrze się bawili. Zagrali swoje utwory z energią, którą nie sposób było zmieścić na tych kilkuset metrach kwadratowych powierzchni. W powietrzu czuć było rock – mocne gitarowe granie, znane nam dobrze z debiutanckiej płyty z dodatkiem krwistej perkusji. To jest to! Hit za hitem: singlowe poganianki Little Monsters za Out Of The Black czy Figure It Out i nie wiadomo co bardziej smakowite.

Dla mnie zdecydowanie piosenką koncertu było perfekcyjnie zagrane Ten Tonne Skeleton, które właściwie na początku stycznia zdecydowało o tym, że chcę Royal Blood usłyszeć na żywo. Nie zawiodłam się ani trochę. Gęsta muzycznie prawie godzina grania, niestety bez bisu, ale okazuje się, że ty nagle masz siłę na resztę nocy i podróż do domu. A jeśli jeszcze wspomnisz sobie interakcję panów z publicznością i słowa „jesteście zajebiści”, „kochamy was”, to za każdym razem masz ochotę wstawić serduszko 😉 No dobra poniosło mnie 🙂 Warto, warto ich zobaczyć i mam nadzieję, że jeszcze nie raz będzie okazja. Niech panowie nagrywają na potęgę bo są do tego stworzeni.

P.s. pozdrowienia dla widzianej wśród publiczności części zespołu OCN 🙂

A poniżej małe „wczoraj”, dzięki uprzejmości kogoś, komu nie zadrżała ręka.