RIDE This Is Not A Safe Place

RIDE This Is Not A Safe Place

Prawie trzydzieści lat od powstania sceny shoegaze ten, wydawać by się mogło, wymierający gatunek ma się wspaniale. Z każdym, kolejnym albumem, powracających kapel, wręcz doskonale. RIDE This Is Not A Safe Place jest tego najlepszym przykładem.

Założona przez dwóch kumpli ze szkoły – Andy Bella i Marka Gardenera – oksfordzka kapela RIDE święciła największe triumfy na początku lat 90-tych, głownie za sprawą ich drugiego krążka Going Blank Again. Pochodzące z niego kawałki Twisterella, Leave Them All Behind czy Chrome Waves, to dziś klasyka stylu.

W 1996 po wydaniu czwartego, chłodno przyjętego albumu Tarantula, grupa rozpadła się. Głównym powodem były napięcia na lini Bell i Gardener. Dwaj wokaliści i gitarzyści nie potrafili znaleźć ze sobą wspólnej przestrzeni twórczej.

Czas leczy rany, a szkolni kumple odnajdują wspólny język i ochotę na dalszą zabawę pod szyldem RIDE. Opublikowany dwa lata temu krążek Weather Diaries jest doskonałym świadectwem, że między Andym i Markiem znowu iskrzy i to w bardzo pozytywny sposób.

Weather Diaries staje się zresztą, obok wydanej w tym samym roku powrotnej płyty Slowdive, przykładem doskonałego połączenia przeszłości z nowymi brzmieniami i rozwiązaniami muzycznymi. Mówiąc mniej górnolotnie to dwie zajebiście piękne płyty, które przeszywają na wylot, zmuszają do zasłuchania i ekstatycznego tańca.

RIDE This Is Not A Safe Place pojawia się po dwóch latach od ostatniego albumu i jest dowodem na to, że powrót RIDE to nie krótki kaprys muzyków. Dostajemy dwanaście świetnych kompozycji, które pokazując paletę muzycznych inspiracji, wylatują poza shoegaze i dream pop, udowadniając jednocześnie, że Gardener i Bell potrafią czerpać ze swojej spuścizny muzycznej i patrzeć śmiało w przód.

Mamy szalony, kakofoniczny początkowy R.I.D.E, które będzie doskonałym koncertowym otwieraczem. Jest new wave’owy Repetition, który brzmi jak połączenie New Order i Pet Shop Boys na dopalaczach.

Po chwili atakuje mroczny Kill Switch z onirycznymi zwrotkami i jazgoczącym przesterami refrenem. Dreampopowy Future Love trzyma się zwiewnie za ręce z Clouds of Saint Marie, tańcząc wśród chmur.

Majestatyczny Eternal Recurrence rozpycha się listopadowym smutkiem. Zadziornie rytmiczny Fiteen Minutes zderza się z pędzącym na autostradzie rytmu, genialnym Jump Jet, który jest jednym z najlepszych, jak dla mnie numerów RIDE.

W Dial Up mam wrażenie, że za chwilę zaśpiewa Beck, a End Game prowadzi nas od ciszy w kierunku wodospadu gitar. Całość zamyka delikatny i przepiękny Shadows Behind The Sun i jeszcze In This Room. Fantastyczne osiem minut zabawy ciszą, rytmem, melodią i nastrojem, które znakomicie zamyka najnowszy album RIDE This Is Not A Safe Place.

Jeśli uwielbiacie piękne melodie, rozmarzone gitarowe dźwięki, łamane enrgetycznymi riffami, doskonale uzupełniające się wokale, które stają się kolejnym instrumentem na płycie, to jest to krążek dla Was. Nawet jeżeli nigdy nie kosztowaliście shogezowo – dreampopowych potraw możecie śmiało wskoczyć w świat dźwięków stworzonych przez RIDE.

RIDE This Is Not A Safe Place

  1. R.I.D.E.
  2. Future Love
  3. Repetition
  4. Kill Switch
  5. Clouds of Saint Marie
  6. Eternal Recurrence
  7. Fifteen Minutes
  8. Jump Jet
  9. Dial Up
  10. End Game
  11. Shadows Behind the Sun
  12. In This Room