Kensington i UFly- koncert z ostrego punktu widzenia.

Świetna energia, świetna muzyka i dobre towarzystwo – to idealny przepis na udany koncert. Taki właśnie był wczoraj 🙂 Grupy UFly i Kensington mocno zamieszały w towarzystwie w Warszawskim Hard Rock Cafe.

Zawsze kiedy jadę na koncert do Warszawy, mam wrażenie że gram w jakimś filmie. Albo w serialu. Czwartkowy odcinek pt.: „Kensington i UFly”. Przed pięcioma godzinami byłam w centrum kraju, teraz już na południu. I niby powinnam iść spać bo wstaje za trzy godziny, ale mam w sobie tyle energii i chęci, że zacznę pisać, by nie stracić kilku pięknych chwil. (nie udało się)

 

Skoro serial, to jest główny bohater, ale także i drugoplanowy, choć w tym przypadku to tylko nazwy. Jako pierwszy wstąpił poznański zespół UFly. Kurczę, nigdy nie widziałam tak tętniącego życiem i przeżywającego, wręcz aktorskiego pokazu wokalisty. A jaki przy tym głos. Określenie „czysty” to zdecydowanie za mało. Takie miłe godzinne przeszywanie uszu. Zespół zagrał kilkanaście utworów, w tym te najbliższe sercu publiki: Eclipse, Surrender oraz bardzo energetyczne Get Up. Jednym słowem czuć było Fly Rock. I wtedy też usłyszałam to „nieślubne dziecko Depeche Mode i U2” 🙂 Udało się. Panowie dodatkowo stworzyli rodzinną muzycznie atmosferę, ich wdzięczność za to, że zagrali koncert nie miała końca.

 

Ufly

 

Chwila wytchnienia, Hard Rock Cafe’owy gwar i zapach wszystkiego z kuchni czyli „zalety” stania blisko estrady. Pod sceną zrobiło się pełniej. Tłumem również byli członkowie zespołu Kensington, którzy lada chwila mieli rozpocząć koncert, ale przecież ktoś to wszystko musi ogarnąć i ustawić. To świetny widok: holenderska gwiazda swobodnie plątająca się wśród widowni – rzadkość. Stroili się, stroili, ale jak już zaczęli grać i śpiewać… Wszystkie „ulice” Warszawy słyszały tę energię, mimo dość sporych ograniczeń głosowych wokalisty. W takiej muzycznej „wojnie” śmiało mogę brać udział. Stojąc z grupą znajomych stwierdziłyśmy, że co piosenka to przebój i to taki stadionowy. Chwytliwy tekst, którego można nauczyć się w trzy sekundy i zaśpiewać, sprawiając sporą frajdę zespołowi.

 

Na sali widoczne i wyczuwalne poruszenie, biodra tańczą i nagle zdajesz sobie sprawę, że tylko ty i twoja ciężka torebka nie skaczecie! Usprawiedliwia jedynie fakt, że w środku siedzi papierowy Dave Grohl 😉 Na koncercie jest tak przyjemnie, że masz ochotę olać to, jak dostaniesz się do domu. Ale potem i tak zwiewasz z ostatnich 25 minut koncertu, czego jak zwykle żałujesz depcząc stołeczny śnieg w drodze do metra. Mimo, że urwany to koncert będę wspominać świetnie, zwłaszcza, że niezbyt dobrze znałam ich twórczość. I potwierdzam: tak, w wokaliście o cudnie dźwięcznym imieniu Eloi jest trochę Caleba Followilla. Oj jest. Śmiało można stwierdzić, że ten koncert „chwytał za gardło”.

 

Nie wiem ile jeszcze odcinków tego muzycznego serialu mnie czeka, ale wczorajszy miał zdecydowanie bardzo dobry soundtrack, do którego będę powracać 🙂

P.S.: koncert z szefem to jest to 🙂

MusicAxe

UFly facebook
Kensington facebook