Gwiezdne Wojny Przebudzenie mocy. Recenzja (bez spojlerów)

 W piątek wybrałem się na uroczystą premierę siódmej części Gwiezdnych wojen w łódzkim kinie Helios. Przed wyjazdem, aż do wejścia do kina towarzyszyło mi wiele emocji. Ciężko oddychałem oraz czułem mocne bicie serca. Byłem po prostu zdenerwowany, w końcu czekałem na ten film naprawdę długo, a tymczasem od upragnionej projekcji dzieliły mnie tylko dwie godziny.

Gdy pojawiłem się w kinie otoczony przez licznych fanów sagi, emocje odrobinę ustąpiły. Znajdowałem się w sali wypełnionej ludźmi, którzy wykazywali takie same pozytywne wibracje jak ja. Jedni ubrani w koszulki Star Wars, inni w misternie przygotowane stroje swoich ulubionych bohaterów filmu. Zrobiłem sobie kilka zdjęć, a później w spokoju czekałem, gdy tylko będzie można zająć miejsce przed ekranem.
Sala kinowa Bałtyk jest świetnie wykonana. Wygodne oraz dobrze rozmieszczone fotele dają mnóstwo komfortu, a dźwięk w jakości Dolby Atmos jest fantastycznym doznaniem. Może jedyną wadą projekcji było 3d, nigdy nie byłem wielbicielem tej technologii. Kiedy obraz w takim pokazie jest statyczny ogląda się go dobrze, niestety gdy pojawia się sekwencja akcji, ciężko jest mi za tym nadążyć i wszystko się rozmazuje. To jednak tylko moje prywatne doznanie, które nie ma wpływu na odbiór samego filmu.
Seans Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy był fantastycznym przeżyciem. Zacznę od tego, że po obejrzeniu wielu zwiastunów i spotów telewizyjnych miałem wiele teorii na temat tej części, jednak większość z nich okazało się nietrafionymi. Jest to wielka zaleta filmu, ponieważ w dobie obecnych trailerów otrzymujemy praktycznie cały film zmieszczony w dwóch minutach. W przypadku tej produkcji cały seans jest wielką niespodzianką. Nie zamierzam zdradzać nawet w najmniejszym stopniu fabuły filmu, ale chciałbym wspomnieć trochę o głównych bohaterach.
Daisy Ridley, John Boyega, Oscar Isaac oraz Adam Driver zagrali swoje role bardzo przekonywująco. Pewnie przyczyniły się do tego świetnie napisane dialogi, dobre poprowadzenie przez reżysera. Ważnym elementem było wykorzystanie efektów praktycznych czy prawdziwych budowli, które nadają realizmu obrazowi. Pomogło to również aktorom wczuć się w rolę. Są to zalety, których niestety brakowało trylogii prequeli. W tamtych filmach, pomimo dobrze dobranej obsady, nie wypadła ona zadowalająco. Wątpię by jakikolwiek aktor poradził sobie z tak drętwymi dialogami oraz graniem prawie non stop przed green screenem.
W każdym razie przez odwołanie do prequeli chciałem zaznaczyć, że o grę aktorką nie musicie się martwić. Relacje głównej trójki były przedstawione bardzo ciekawie i momentami zabawnie. Rey, Finn i Poe to postaci, które można bez problemu polubić, więc nie mogę doczekać się jak zostaną rozwinięte ich wątki w kolejnej części.
Jeśli chodzi o głównego antagonistę Kylo Rena to jestem w stanie stwierdzić, że od czasów Dartha Vadera nie mieliśmy tak interesującego czarnego charakteru. Żeby nie spojlerować mogę powiedzieć tylko tyle, że jest to osoba pełna wewnętrznej walki i pozornej niedoskonałości. W internecie oraz wśród znajomych natrafiłem na wiele negatywnych opinii na temat Kylo. Osobiście uważam, że postać jest oryginalna i wyróżnia się na tle pozostałych mrocznych bohaterów z poprzednich części.
O starej obsadzie nie będę się za dużo wypowiadał. Powiem tylko, że będziecie zadowoleni. Wypadli bardzo dobrze i jestem szczęśliwy, że w tej części, jak i w zapewnie kolejnych, mieli większą rolę niż wcześniej zapowiadano. Fakt zobaczenia aktorów z oryginalnych filmów po ponad trzydziestu latach jest czymś niezwykłym i daje poczucie kontynuacji całej historii.
Przebudzenie mocy to najśmieszniejsza część sagi. Humor jest dużo lepszy niż w starej trylogii (o prequelach nawet nie wspominam), jednocześnie zachowuje pełną powagę historii. Znajdziecie wiele scen powodujących prawdziwy uśmiech na twarzach widzów, które są dobrym wentylem emocji i niwelują nadmierny patos niektórych scen.
Sam film nakręcony jest w duchu oryginalnej trylogii, oglądając siódmy epizod nie miałem wątpliwości, że oglądam prawdziwe Star Wars. Nie musicie się obawiać, że jego jedyną wspólną cechą z poprzednimi częściami będzie tylko tytuł. Nowej produkcji Disneya zarzuca się często, że jest kalką Nowej nadziei. Podczas seansu w ogóle tego nie odczułem, a nawiązania do oryginalnej serii, pokazują że jak w prawdziwym życiu historia lubi się powtarzać. Rzeczywiście kilka scen przypominało oryginalną trylogię, ale otrzymaliśmy również wiele zupełnie nowych i wcześniej niespotykanych wątków. Warto podkreślić, że jest to świadome działanie twórców, w celu oddania hołdu starym filmom.
Muzyka w Przebudzeniu mocy jest bardzo dobra, nie chce oceniać jej jednak na szybko. Muszę się z nią jeszcze osłuchać. Prawdę mówiąc gdy po raz pierwszy oglądałem przygody Rey, Finna i Poe to prawie zupełnie nie zwróciłem na nią uwagi. Może to świadczyć tylko o tym, jak doskonale podkreśla i uzupełnia charakter każdej ze scen. Do gustu najbardziej przypadły mi Rey’s Theme oraz March of the Resistance. Pierwsza ścieżka bardziej spokojna i idealnie obrazująca postać Rey, gdybym miał ułożyć listę najlepszej muzyki z Gwiezdnych wojen to ten utwór na pewno by się na niej znalazł. March of the Resistance to z kolei bardzo energiczny i zapadający w pamięci temat.
Przejdźmy teraz do, nie licząc obsady, najmocniejszego punktu całego filmu czyli scenografii i zdjęć! Są one rewelacyjne. Planeta Jakku została tak stworzona, że czułem się jakbym naprawdę tam był. Wygląda ona niezwykle realistycznie, a wrażenie potęguje kapitalna charakteryzacja jej mieszkańców. Obecność wraków statków imperialnych i rebelianckich z bitwy sprzed dwudziestu dziewięciu lat to uczta dla oczu. Inne lokacje w filmie również wyglądają świetnie, jednak to właśnie Jakku jest przedstawione najlepiej i mam nadzieje, że jeszcze kiedyś tam zajrzymy.
Walki w przeciwieństwie do trylogii prequeli są bardziej naturalne i agresywne. Przypominają prawdziwą walkę ze średniowiecza. Na obecnym etapie historii nie są, aż tak widowiskowe, ponieważ bohaterowie nie mają jeszcze dobrze rozwiniętych umiejętności. Pamiętajcie, moc dopiero się budzi. Uważam to za duży plus, ponieważ z czasem bohaterowie będą uczyć się coraz lepiej władać mieczem i używać mocy, aż zobaczymy epickie pojedynki. Ostateczna walka na miecze była znakomicie rozegrana i nawet otrzymaliśmy miłe odwołanie do Imperium Kontratakuje. Zdjęcia były genialne, szczególnie pewne ujęcie pod koniec. Również i pod tym względem byłem usatysfakcjonowany.
Kończąc moje przemyślenia pragnę stwierdzić, że Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy to film, z obejrzenia którego jestem naprawdę szczęśliwy. Wiedziałem, że się nie zawiodę, chociaż momentami miałem pewne obawy, ale cała ekipa pracująca nad siódmą częścią wykonała genialną robotę. Film jest doskonałym startem dla całem trylogii, zarysowującym nam galaktykę po trzydziestu latach oraz nowych bohaterów. Stara, jak i nowa obsada wypadła bardzo dobrze i nie mogę doczekać się jak rozwiną się postaci, których odgrywają. Przebudzenie mocy zostawiło nas z masą nie zamkniętych wątków i pytań bez odpowiedzi. Większość z nich powinniśmy poznać w nadchodzącym ósmym epizodzie.
Chciałbym jeszcze dodać, że J.J. Abrams był chyba najlepszym kandydatem na stanowisko reżysera i na pewno nie nadałbym mu przezwiska „Jar Jar Abrams„! 🙂 May the force be with you!