Dying Light – pierwsze wrażenia

 Dying Light to gra, która jeszcze przed premierą wzbudzała spore sensacje. Tytuł zdobył łącznie 50 nagród i nominacji przyznawanych przez branżę oraz samych graczy. Ten tytuł wymieniany był jednym tchem w towarzystwie największych, światowych produkcji. 30 stycznia 2015 roku to data polskiej premiery tytułu. Ja sam mam ten przywilej, że gram już od kilku dni. Czas na pierwsze wrażenia.

Słuchacze programu „Restart” w środę (28.01.2015 r.) mieli okazję przekonać się ile pracy kosztowało developerów, by tytuł stał się legendą zanim ukazał się na rynku. Ponad 200 osób pracowało na sukces tego tytułu, a polska firma Techland zyskała sprzymierzeńca w postaci amerykańskiej wytwórni Warner Bros. Rozmach widać również w kampanii promującej tytuł. W pierwszym zwiastunie usłyszeliśmy kawałek Woodkida„Run Boy Run”, a w amerykańskim spocie promującym grę wykorzystano najnowszy kawałek Marilyna Mansona. Specjalnie na potrzeby Dying Light swoją piosenkę napisał Dawid Podsiadło, który jest wielkim fanem gier komputerowych. Nowa piosenka Dawida zatytułowana jest „Good Night”, a my w MUZO.FM mieliśmy ten zaszczyt zaprezentować ten utwór jako pierwsi i jedyni. Kawałek zostanie wykorzystany w nowym zwiastunie promującym rodzimą produkcję na całym świecie. Do współpracy (i oceny) został również zaproszony sam David Belle, twórca parkouru, czyli techniki pokonywania przeszkód w możliwie jak najprostszy sposób, wykonując przy okazji efektowne ewolucje, które przeczą często grawitacji. Nie wierzycie? Zobaczcie materiał opublikowany poniżej.

VIDEO: Twórca parkouru, David Belle wchodzi do świata Dying Light

Survival Horror, parkour, zaraza i zombie – czego chcieć więcej?

Grając w Dying Light pewnie nie raz zdarzy Wam się podskoczyć ze strachu. Gra jest tzw. survival horrorem. Zabawa polega nie tylko na łamaniu gnatów zainfekowanych mieszkańców miasta Harran, ale również na przeżywaniu kolejnych rozdziałów tej historii. Developerzy mocno postawili na fabułę. Zaczynamy jako rządowy agent, który zostaje zrzucony na spadochronie w sam środek zainfekowanego miasta. Czy jest to jakieś znane nam miejsce? I tak, i nie. Twórcy gry pomieszali wiele stylów, by stworzyć miasto, które co prawda nie istnieje w rzeczywistości, ale może przypominać nam znajome lokalizacje. Ja byłem zachwycony m.in. meblościankami w wieży. Niedokończony wieżowiec może skojarzyć się z podobną konstrukcją we Wrocławiu, gdzie swoją siedzibę ma Techland, a most z Los Angeles.

Nasz cel jest prosty – wylądować i zdobyć ważny plik, który jeśli zostanie opublikowany przez uwięzionych w zarażonym mieście rebeliantów, może ugodzić w rządowe interesy. Musimy zatem wkraść się w łaski walczących o przetrwanie ludzi i… Już na pierwszy rzut oka można domyślić się, że ta historia się skomplikuje. Czy będziemy wierni rządowej organizacji, dla której jesteśmy pionkiem? A może jednak nie zdradzimy swoich nowych przyjaciół, którzy od początku ratują nam skórę? Naszą przygodę rozpoczynamy zatem w Wieży. Ukryli się tam nieliczni, bo reszta mieszkańców Harran została zainfekowana wirusem podobnym do wścieklizny, ale zamieniającym ludzi w bestie.

Dying Light – artwork z gry.

Jakie są pierwsze wrażenia?
Dyling Light wciąga od pierwszych sekund. Spodobała mi się grafika oraz muzyka, która genialnie pasuje do klimatu gry. Głosy aktorów dubbingujących postaci są dobrze dobrane zarówno w polskiej, jak i angielskiej wersji językowej. Spacerując po wieży znalazłem sporo znanych akcentów – ciasne klatki schodowe i długie korytarze znane z polskich, betonowych „sypialni”. Na ścianach wiszą plakaty będące elementem wystroju, a na stołach leżą magazyny dla nerdów. To tzw. „easter-eggi” –programistyczne żarty kierowane do wytrawnych graczy. Nad Harranem mocno świeci oślepiające słońce, a w powietrzu unoszą się drobinki, które kojarzymy z tropikami. Świat na zewnątrz obserwujemy przez okna i dziury w ścianach będące efektem ostrzału lub eksplozji. Gra od początku uczy nas mechaniki. Przechodzimy dość rozbudowany tutorial oraz pierwszą lekcję parkoura. Potem przychodzi czas na samodzielną misję na zewnątrz… i już wiadomo, że wpadliśmy jak śliwka w kompot na długie godziny zarywając dni i noce. To stwierdzenie pojawia się nieprzypadkowo – w świecie Dying Light podział na dzień i noc ma znaczenie. Gdy świeci słońce, oślepieni nim zombie właściwie nas nie widzą, gdy nad naszymi głowami pojawia się księżyc nasze szanse na przeżycie maleją. Oczywiście można ten czas bezpiecznie przesiedzieć w kryjówce, ale szkoda przecież tych punktów doświadczenia, które możemy zdobyć podczas nocnych wypadów. Sam gameplay zmusza nas do wychodzenia z bazy po zmierzchu, więc i tak będziemy musieli ostro walczyć o przetrwanie.
Dying Light – screen z gry.

Dying Light to przede wszystkim swoboda. Właściwie wszędzie możemy wejść. Mam na myśli wdrapywanie się na dowolny murek, budynek, skoki po dachach. Gra w tej części bardzo przypomina serię Assassin’s Creed, ale akcję dla rozróżnienia obserwujemy z pierwszej, a nie trzeciej osoby. To co mi się spodobało (ale również irytowało) to realizm. Upadek z wysokości naprawdę może nam pogruchotać kości i w efektowny sposób zakończyć nasz żywot w Dying Light.

Twórcy od początku rzucają nas na głęboką wodę. Żółtodzioby nie mają co liczyć na taryfę ulgową. To co jest fajne to dowolność w przechodzeniu kolejnych etapów w grze. Nie musimy walczyć! Możemy też nauczyć się uciekać przed hordami zombie wykorzystując właśnie parkour. Jeśli jednak decydujemy się na tzw. „bliskie spotkania trzeciego stopnia”, to otrzymujemy dość imponujący oręż. Oczywiście możemy sami konstruować broń (oraz ją ulepszać) lub nauczyć się stawiać wymyślne pułapki i czyścić tym samym teren z bezpiecznej odległości. Fajnym rozwiązaniem jest nagradzanie gracza punktami za rozwijanie określonej techniki. Jeśli jesteśmy „fighterami” rozwijamy walkę, a jeśli szlifujemy bieganie po dachach nasza postać będzie bardziej zręczna. Na plus należy zaliczyć również ogromną planszę – przejście miasta z jednego na drugi koniec zajmuje około 10 minut (i to biegiem). Gracze spędzą tu znacznie więcej czasu zaglądając w każdy zakamarek.

Dying Light – screen z gry.

Dying Light to również tryb multiplayer. Możemy grać z kumplami lub nieznajomymi. Możemy zgodzić się na hordy zombiaków, które pojawiają się ze zdefiniowaną wcześniej częstotliwością, wybrać rozgrywkę w kooperacji lub jako zombie polujący na naiwniaków.

Podsumowując – Techland wykonał kawał dobrej i POTRZEBNEJ roboty. Warto podkreślić, że to polska produkcja, a nasz kraj powoli staje się liderem w świecie gier komputerowych. Przypominam, że jest to tytuł dla pełnoletnich graczy, więc nie dajcie się nabrać na słodkie oczy proszących dzieciaków. Sukces? Murowany – wystarczy spojrzeć na oceny publikowane w recenzjach 8+ (na 10 punktów możliwych) oraz wysokie notowania na Steamie (to już oceny graczy – ponad 80% pozytywów). Mam wrażenie, że Dying Light 2 kiedyś zagości na mojej półce.