11 listopada nastąpi oficjalna premiera drugiej części historii o Corvo Attano i cesarzowej Emily. W ramach tego, postanowiłem sobie przypomnieć pierwszą grę, wydaną w 2012 roku.
Od Dishonored rozpoczynamy nową serię artykułów na naszej stroni – W pogoni za sequelami,. Będziemy w nich pisać o grach, w których kontynuacje zagramy za niedługo.
Czy lubiłem Dishonored?
Jestem wielkim fanem gier skradankowych z Thief: Deadly Shadows na czele. Po zapowiedzeniu przez Bethesdę zupełnie nowej marki, nazwanej Dishonored, byłem wniebowzięty. Tytuł zdawał się idealnie łączyć mechaniki znane z serii o złodzieju Garrett’cie, dodając przy tym wiele od siebie.
Gdy w 2012 roku na dysk mojego komputera trafiła nowa pozycja Arkane Studios, od razu stała się się jednym z moich pretendentów do tytułów najlepszej gry tamtego roku. Jak w takim razie gra się w to dzieło dzisiaj? Czy gra w ciągu czterech lat mogła się zestarzeć, czy, wręcz przeciwnie, gra się w nią jak w nowy tytuł?
Grafika
Gdy parę dni temu po raz pierwszy od lat włączyłem Dishonored w wersji GOTY, nie doznałem szoku. Tytuł dalej prezentuje się tak samo świetnie, jak kiedyś. Oczywiście ma swoje wady, ale o tym później.
Gry z realistyczną grafiką często po latach wyglądają po prostu źle. Twórcy gry o Corvo zdecydowali się stworzyć swój świat w plastycznej i rysunkowej oprawie graficznego, dzięki czemu Dishonored dalej wygląda bardzo dobrze. Animacje postaci również trzymają wysoki poziom. Naprawdę graficznie tytuł trzyma się świetnie… a gameplayowo?
Problemy z gamplayem?
Tu zaczynają się schody, bo nie wszystko w Dishonored zostało wykonane perfekcyjnie. Tylko niektóre z dziewięciu misji, dostępnych w grze pozwalają graczowi zdecydować, jaką drogę użytkownik może wybrać, by dojść do celu. Reszta, to zamknięte, korytarzowe lokacje.
Developerzy z Arkane Studios postanowili dać możliwość wyboru, jaki styl grania obierzemy – czy będziemy się skradać, nie szukając zwady, czy mordować wszystkich na swojej drodze, czy po prostu ogłuszać napotkanych strażników. Wszystko jest w naszych rękach.
Zdziwicie się, ale zbytnia przemoc w grze jest karana. Jeśli będziemy odbierać życie naszym przeciwnikom, na ulice Dunwall wyjdzie więcej zombie, zwanych płaczkami i szczurów, przenoszących zarazę na całe miasto. Na dodatek zakończenie gry będzie mroczniejsze, niż to gdyby Corvo nie używał swojego ostrza. Choć teoretycznie ta mechanika wprowadza do gry „moralność”, to została zaznaczona zbyt mocno. Ludzie z Arkane Studios przygotowali doskonałe animacje walki, więc nie dziwi chyba fakt, że od czasu do czasu, próbowałem załatwić sprawy w nieco bardziej brutalny sposób.
Jest to jedna z chorób skradanek, kiedy developerzy wręcz zachęcają gracza do zabijania, zamiast skradania się. Z drugiej strony droga bez przemocy jest znacznie bardziej interesująca fabularnie.
Na szczęście, pomijając ten fakt, gra się w to dalej wybornie. Kreatywne używanie swoich mocy i szukanie najciekawszych dróg przejścia misji to jedne z największych atutów tej gry. Wierzę, że w kontynuacji, w którą za niedługo będzie nam dane zagrać, Arkane Studios naprawi kilka błędów poprzedniczki.
Nie mogę się doczekać!
Skoro pierwsza część historii Corvo była tak grywalna, to nie jestem w stanie sobie wyobrazić, czego doświadczymy w kontynuacji. Mam nadzieję, że twórcy skupili się nie tylko na rozgrywce, ale też na fabule, której w „jedynce” brakowało. Można by powiedzieć o niej tylko jedno – zbyt przewidywalna.
Pamiętajcie, że Wasze konsole i komputery powinny być gotowe na dumny powrót Corvo Attano oraz Emily już 11 listopada!
W wolnym czasie gra, czyta książki, ogląda filmy oraz seriale. Ma zdecydowanie za dużo wolnego czasu.