Bear's Den Red Earth And Pouring Rain

Bear’s Den Red Earth And Pouring Rain recenzja

Bear’s Den Red Earth And Pouring Rain, najnowszy album grupy, ukazał się 22 lipca. To już druga płyta w dorobku londyńskiej ekipy, którą często porównuje się do Mumford & Sons. Wspaniała, przepiękna i urzekająca od pierwszego do ostatniego dźwięku.

Bear’s Den pojawili się cztery lata temu. Andrew Davie, Kevin Jones i Joey Haynes pokazali światu swoją liryczną, folkową duszę, okraszoną sporą dozą nostalgii. Album Islands ukazał się w 2014 i spowodował spore zainteresowanie zespołem. Efektem liczne koncerty u boku Mumford & Sons oraz Daughter.

W moich uszach Bear’s Den zagościli za sprawą zjawiskowego kawałka Agape, z ep-ki wydanej w ubiegłym roku. Odprysk z debiutanckiego albumu, który powrócił jako pomost, między tym co było w muzyce grupy i tym, co miało nadejść.

Zespół przygotowywał najnowszy album, między niezliczonymi koncertami i festiwalami. Życie w drodze, próby, wywiady odcisnęły jednak swoje piętno. Na początku tego roku Joey Haynes ogłosił odejście, aby zająć się, jak napisał na facebooku, swoją rodziną i zwykłym prywatnym życiem.

Jako duet Andrew i Kev weszli do studia, żeby zarejestrować wszystkie pomysły i melodie, które narodziły się w głowie tego pierwszego. Niektóre kawałki powstawały pierwotnie jako szkice grane na banjo, dopiero później podczas pracy nad płytą, nabierały nowego blasku, za który odpowiedzialny jest Kevin. – To właśnie on zebrał te wszystkie piękne dźwięki i harmonie, położył je na stole i dodał im ciepła i pewnego charakteru. – Powiedział Davie. – Dzięki temu pomysły stały się piosenkami.

Bear’s Den Red Earth And Pouring Rain porusza do głębi. Od pierwszych przestrzennych, gitarowych akordów w tytułowym kawałku, do ostatnich dźwięków w zamykającym płytę Napoleon. To, co było na pierwszej płycie smaczną jakością folkowej zadumy i ascetycznej chwilami formy zostało, dzięki dodaniu smaków i barw instrumentów elektronicznych, podniesione o stopień wyżej. Podobny przeskok estetyczny, jak w przypadku Mumford & Sons na Wilder Mind.

Dzięki nowej formie aranżacji utworów otrzymujemy piękną, soczystą i wypełnioną ciepłymi dźwiękami opowieść muzyczną. Opowieść o smutku, rozstaniu, miłości, odnajdywaniu siebie w zabieganym świecie.

Bear’s Den Red Earth And Pouring Rain. Ta płyta jest po prostu doskonale spójna. Kolejne nagrania są dalszym ciągiem historii, która wlewa się przez głośniki. Nie mam ochoty przeskakiwać między numerami. Nie interesuje mnie tym razem co powinno być singlem. Słucham i odliczam kolejne, pełne przestrzeni chwile. Koniec kolejnej piosenki wypełnia mnie tęsknotą za znikającą melodią i jednocześnie ekscytuje pierwszymi taktami nowej.

W muzyce Bear’s Den pozostała nieznośna lekkość melodii, jaką zaprezentowali na debiutanckim krążku. Dopełnia ją tylko genialnie cała otoczka produkcyjna, która nadaje poszczególnym utworom pewnego rodzaju szlachetności dźwiękowej. Mamy tu głęboki ukłon w stronę lat 70-tych i 80-tych. Chwilami czuję, jakbym odnajdywał echa Foreigner, Fleetwood Mac, Dire Straits i zapachy muzyczne z tamtych lat.

Ten krążek,  ze swoim retro brzmieniem, wstrzelił się  w moje uszy w doskonałym momencie. Równocześnie z poznawaniem muzyki z Bear’s Den Red Earth And Pouring Rain, oglądałem serial Stranger Things. Obraz który w znakomity sposób oddaje klimat pozornie beztroskich lat 80-tych. Broken Parable mógłby z powodzeniem pojawić się na ścieżce dźwiękowej serialu. Szczególnie końcowe 2 minuty syntezatorowej jazdy.

Nie potrafię wskazać najlepszej, moim zdaniem piosenki. Nie potrafię wybrać ukochanego kawałka. Po prostu na najnowszym krążku Bear’s Den wszystko pięknie przenika się i uzupełnia. Dwanaście muzycznych perełek, aż chciałoby się więcej.

Bear’s Den Facebook