Batman v Superman: Świt sprawiedliwości [RECENZJA]

Na film szedłem pełen różnych emocji. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Pierwsze recenzje nie były zbyt pozytywne. Natomiast najnowszy obraz Zacka Snydera został odebrany przez widzów znacznie lepiej. Krótko przed projekcją w sieci pojawiły się opinie mówiące, że ten film wcale nie jest taki zły. Miałem nadzieje, że podzielę to samo zdanie. Czy tak się stało?

Recenzja nie zawiera znaczących spojlerów, więc możecie czuć się bezpiecznie. 

Niestety Batman v Superman: Świt sprawiedliwości nie jest dobrym filmem. Problemem nie jest jedynie przesyt wątków. Po obejrzeniu nawet nie czułem się, jakbym obejrzał pełnoprawny film kinowy. Bardziej przypominało to zlepek kilku zeszytów komiksowych. Co więcej nie zaczęliśmy ich czytać od początku.

Film skupia się na konflikcie między podstarzałym Batmanem oraz uważanym za Boga Supermanem. Bruce Wayne widząc szkody, sprowadzone przez Człowieka ze Stali, które poniosło całe miasto i jego mieszkańcy uważa, że kryptonianin jest niebezpieczny i powinien zginąć. W tle prowadzony jest wątek odkrywania kolejnych superludzi, intryga szalonego Lex Luthora oraz niektóre wątki tylko lekko zarysowane, bez wyjaśnienia.

Ocenę obrazu zacznijmy od pozytywów. Początek filmu, który rozgrywał się jeszcze podczas wydarzeń z poprzedniego filmu Zacka Snydera o Supermanie był świetny. Otrzymaliśmy jasny i sensowny powód, dla którego Bruce nie jest zwolennikiem alter ego Clarka Kenta. Obsada również stoi na wysokim poziomie. Henry Cavill jako Superman czy Ben Affleck jako Batman idealnie pasują do tych ról. Nawet poszedłbym dalej z twierdzeniem, że drugi z aktorów jest dotychczas najlepszym odtwórcą Mrocznego Rycerza. Kiedy w myślach wyobrażam sobie postać Batmana, prędzej widzę Afflecka, niż Christiana Bale’a. Natomiast pomimo, że Wonder Woman nie miała tak dużej roli jak poprzednicy, to Gal Gadot również spisała się na medal, poza tym nareszcie mamy jakąś ciekawą postać kobiecą z supermocami, na równi z innymi mężczyznami. W przypadku Marvela wprowadzono taką bohaterkę dopiero w zeszłorocznym Avengers Scarlet Witch. Nie można zapomnieć również o tym, że w końcu możemy obejrzeć filmowe uniwersum DC jak w przypadku Marvela. Chyba każdy chciałby zobaczyć Batmana, Supermana i Wonder Woman walczących ramię w ramię. Są to aspekty, które podobały mi się w filmie, jednak z ich resztą jest już znacznie gorzej.

Po pierwsze to nie jest moment na ten film. Jak zapewnie każdy wie, filmy Marvela odniosły taki sukces i zdobyły rzesze fanów, ponieważ budowały swoje uniwersum od podstaw. Najpierw mieliśmy origin story Iron Mana, Kapitana Ameryki i Thora, a gdy już dobrze znaliśmy te postaci, powstała pierwsza część Avengers. Film okazał się nie tylko zrozumiały dla wiernych fanów komiksów, ale i dla nowych odbiorców, którzy wcześniej nie obcowali z papierowym oryginałem, lub jedynie go „liznęły”. Tylko dlaczego Warner Bros. nie poszedł tymi samymi śladami? W 2013 roku „uwielbiany” przez wszystkich Zack Synder dostarczył nam Człowieka ze Stali, który nieważne czy dobrze czy nie, ale opowiedział nam genezę Kal-Ela. To samo powinno spotkać i Batmana. Nie mówię byśmy po raz kolejny podziwiali jak to Bruce Wayne został rycerzem Gotham City. W jego solowym filmie powinniśmy poznać motywacje, które nim kierują w Świcie sprawiedliwości. Nie będę wgłębiał się w szczegóły, ale gdybyśmy wiedzieli cokolwiek o jego przeszłości to postać byłaby lepiej zrozumiała. Gdyby poczekać i zaprezentować Batman v Superman jako trzeci film z uniwersum DC wyszłoby to tylko na dobre.

Przejdźmy do kolejnego, ale nie mniej ważnego, elementu filmu, a mianowicie do tej całej „mroczności” i śmiertelnej powagi.  Gdy film jest aż tak poważny, musi być kilka wymian zdań między bohaterami, które rozluźniają atmosferę. Rozumiem, że Batman jest mroczny i taki musi być. Jednak między nim a Supermanem powinien zostać zachowany pewien kontrast. Niestety zamiast być bardziej pozytywny i wesoły idzie tą samą drogą. To po prostu staje się nudne i człowiekowi w kinie może się zrobić najzwyczajniej smutno. Nie wspominając już nawet jaki ten kontrast niósłby ze sobą artystyczny efekt. Byłbym usatysfakcjonowany gdyby twórcy dodali trochę więcej kolorów do filmu, by na ekranie kina było coś więcej, oprócz tych wyblakłych filtrów. Najgorsze jest to, że podczas całej projekcji uśmiechnąłem się z pięć razy. Gdzie pierwsze trzy były spowodowana niezwykle zabawnym widzem siedzącym przede mną, który wybuchał śmiechem w najbardziej niespodziewanych i żenujących scenach. Więc jak widzicie samo dzieło Zacka Snydera nie grzeszyło dowcipem. Oglądając Batman v Superman ciągle zadawałem sobie jedno pytanie. Dlaczego nie mogli zrobić tego tak jak Netflixowego Daredevila? Nie mówię, że ma być wulgarnie i krwawo, ale o dziwo w serialu potrafiono połączyć mrok i powagę ze świetnym humorem. Jeśli nie oglądaliście Daredevila to wyobraźcie sobie, że jest nawet mroczniejszy niż to.

Scenariusz jest następnym mocnym ciosem dla filmu. Zamiast ograniczyć się do historii jak to Batman, z wiadomych nam przyczyn, pragnie zabić Supermana, wpleciono całkowicie zbędny wątek Ligi Sprawiedliwości. Jaki jest cel ich wprowadzania? Według mnie jedynie miesza to w filmie. To jest ta cała komiksowość, o której pisałem w drugim akapicie. Nagle ni stąd ni zowąd, epizodycznie  pojawiają się bohaterowie, których przeciętny widz nie kojarzy. Bo jak ma kojarzyć skoro wcześniej ich nie przedstawiono w jakiś przystępny sposób? Jest to jedynie przerywnik, który zatrzymuje cały temat filmu. Dlatego mam problem by nazwać Batman v Superman: Świt sprawiedliwości pełnoprawnym filmem. Twórcy mogli naśladować Marvela i wykorzystać ten wątek w jakiejś scence po napisach końcowych, a nie wrzucać zapowiedź kolejnych filmów w trakcie historii. Spokojnie to jeszcze nie koniec.

Już serce zaczyna mnie boleć na myśl, że to nie koniec błędów i innych problemów filmu, ale co zrobić? Momentami ciężko jest zrozumieć co mieli do przekazanie twórcy. Chaos wprowadziła nie tylko Liga Sprawiedliwości, ale także rozpraszające widza sceny. Mam na myśli sny Bruce’a, które gdy je oglądałem zastanawiałem się o co właściwie w nich chodzi. Nie miałbym nic przeciwko gdyby to wszystko prowadziło do jakiejś puenty. Może jakiś wielki mind blown na koniec, który wszystko by wytłumaczył, ale nie.

Chciałbym jeszcze omówić czarny charakter widowiska, jakim jest Lex Luthor. Wolałbym, gdyby został przedstawiony tak jak jest najlepiej przez wszystkich znany. Biznesmen w podeszłym wieku, poważny, kochający swoje miasto oraz nienawidzący Supermana. Jeszcze zanim obejrzałem film to na rolę Jessiego Eisenberga byłem całkiem pozytywny nastawiony. Niestety efekt nie był tak zadowalający. Liczyłem, że wprowadzi trochę humoru, jednak wizja Snydera była denerwująca. Mamy wystarczającą liczbę psychopatów w DC i tę dziedzinę powinno się pozostawić Jokerowi. Odniosłem wrażenie jakby Luthor za bardzo go naśladował. Byłby dużo ciekawszym wrogiem gdyby przypominał charakterem i wyglądem Lexa z komiksu Briana Azzarello.

Jasnym punktem filmu, o których dawno nie wspominałem, są sekwencje walk. Bardzo widowiskowe, więc jeśli miałbym podać powód, dla którego pomimo wszelkim wadom warto się wybrać do kina to będą właśnie one. Interesujące wykorzystanie gadżetów Mrocznego Rycerza oraz pewnej broni, która posłużyła się w walce z Supermanem. Walka z Doomsdayem momentami nudziła, po prostu była z lekka za długa. Jednak kiedy Batman, Superman i Wonder Woman pojawili się na polu walki miałem ciarki. Muzyka Hansa Zimmera, niestety nie zapadająca w pamięć, lecz idealnie pasowała do tej sceny. Niestety na dalszą metę zabrakło mi jakichkolwiek emocji i nie przejmowałem się losami bohaterów. Czego nie mogę powiedzieć o bohaterach Marvela, odpowiedzi dlaczego znacie z poprzednich akapitów. Absolutnie nie podobał mi się pomysł by Batman korzystał z broni palnej. To jest w ogóle nie podobne do obecnie znanego nam Batmana. Ludzie rozpoznają go poprzez szereg perfekcyjnie przygotowanych gadżetów, a nie poprzez strzelanie do swoich wrogów ze snajperki. Początkowo fakt, że Batman zabija swoich wrogów wywołało u mnie zaskoczenie, nie uważam by był to słaby zabieg, wręcz interesujący. Chociaż wolałbym, gdyby to dosadniej wytłumaczono.

Kończąc moje przemyślania odniosę się do samego zakończenia filmu. Końcówka konfliktu między Supermanem, a Batmanem była tak zła, że aż szkoda gadać. Rozumiem co mieli na myśli twórcy rozwiązując to w taki sposób w jaki to rozwiązali, tylko zrobili to niepoprawnie i banalnie. Dobry reżyser byłby wstanie przedstawić to bardziej przejmująco i rozbudowanie. Może po prostu zabrakło czasu, który nie został przemyślanie wykorzystany?Podsumowując, Batman v Superman: Świt sprawiedliwości jest przeciętny, a Zack Snyder wyrządził, uwielbianym przez wszystkich fanów, bohaterom wielką krzywdę. Po Człowieku ze Stali Warner  Bros. powinien wyznaczyć do filmu bardziej doświadczonych twórców. Z kina wyszedłem rozczarowany. Chciałem by ten obraz był udany, jednak uniwersum wystartowało z takiego niskiego poziomu, że nie wiem czy uda mu się szybko zrehabilitować. Najgorsze w tym wszystkim jest, że zmarnowano tak dobrą obsadę. Martwię się o przyszłe filmy i modle się by po ostatnich spadkach oglądalności i nie pozytywnych opiniach Warner Bros. poszło po rozum do głowy. W każdym razie należy o tym zapomnieć i wyczekiwać na trzecią odsłonę Kapitana Ameryki, która pewnie nie okaże się gorsza od rewelacyjnego Zimowego Żołnierza. Jeśli wciąż zadajecie sobie pytanie czy właściwie powinniście udać się na film to sprawa jest prosta. Jesteście fanami komiksów? To najpewniej już tam byliście, lub wkrótce się wybierzecie. Lubicie superbohaterów i poprzednie filmy, w których występował Batman? Istnieje prawdopodobieństwo, że możecie się nieźle rozczarować i zmarnować ciężko zarobione pieniądze. Lepiej je przeznaczyć na bilet na lepszy film, lub inną ciekawszą rzecz.