Trico i jego przyjaciel

The Last Guardian

The Last Guardian: czas na emocje!

Gry komputerowe to sztuka? Nie wierzysz – zagraj w The Last Guardian. Gra debiutuje, po wielu latach oczekiwania, na Playstation 4. Polska premiera została wyznaczona na 7 grudnia 2016 roku. Tytuł trafił w moje ręce kilka dni przed premierą.

The Last Guardian to najnowsze dziecko Fumito Uedy, który dał światu ICO oraz Shadow of The Colossus, gier znanych z poprzednich generacji konsoli. Fani tych tytułów powinni poczuć się jak w domu. Debiutujący w onirycznym świecie wykreowanym w umyśle Uedy mogą poczuć dezorientację i nawet zniechęcenie. The Last Guardian to przede wszystkim podróż do własnego wnętrza. Gra o przyjaźni człowieka ze zwierzęciem. Rozgrywka nasączona emocjami jak gąbka po kąpieli.

The Last Guardian
The Last Guardian – edycja prasowa, fot. Radek Nałęcz

To ptak, to pies, to kot? To Trico!

Trico to olbrzym. Połączenie bogato upierzonego ptaka z czworonożnym zwierzakiem. Na pierwszy rzut oka – potwór, który z czasem stanie się naszym najlepszym (i być może jedynym) przyjacielem pewnego  małego chłopca, którym na czas gry się staniemy. Budzimy się w jaskini, nie wiadomo po co i dlaczego? Twórcy gry rzucają nas od razu na głęboką wodę. Nikt nie tłumaczy nam dlaczego znaleźliśmy się w takiej sytuacji, kim jest „bestia” na łańcuchu, po co nam te świecące beczki, które znajdujemy po kilku minutach eksploracji.

Wszystkie elementy nawigacji, które znamy z innych gier, są ograniczone do minimum. Nikt nie prowadzi nas za rękę, na ekranie nie pojawiają się żadne strzałki lub minimapa. To, co pomaga nam grać to głos narratora, którym jest… główny bohater z przyszłości. Serwuje nam on strzępki informacji. Reszta zależy od nas samych, a także Trico. Istoty żywcem wyjętej z mitologii. Wybryku natury, który z czasem pokochamy całym sercem.

The Last Guardian
The Last Guardian – edycja prasowa, fot. Radek Nałęcz

The Last Guardian skupia się głównie na emocjach. Jest to opowieść o przyjaźni, w której odpowiedzi na pytania kto nas w to wszystko wplątał i jaki jest cel tej wędrówki schodzą na dalszy plan. Oczywiście jako gracze jesteśmy ciekawi finału sprawy, ale Uedzie udało się stworzyć duet bohaterów, z którym trudno się rozstać. Chłopiec porusza się nieco koślawo, nie ma szanas w starciu z przeciwnikami, ale nadrabia to małpią sprawnością. Trico to z kolei gigant z gołębim sercem.

Mistrzostwem świata jest sposób w jaki pokazano narodziny uczucia przyjaźni pomiędzy postacią kierowaną przez gracza, a zwierzęciem, które steruje sztuczna inteligencja. Trico ma szansę stać się jednym z najlepiej napisanych NPC-ów w historii elektronicznej rozrywki. Niby wynika to z opowieści, wspólnego pokonywania przeciwności, chęci wydostania się z klatki, ale dosłownie doświadczamy tego czując ciarki na skórze i ciepło w serduchu. Jaki będzie finał tej historii? Czy wydarzyła się ona naprawdę czy jest to tylko sen, z którego przyjdzie nam się kiedyś obudzić?

Co nas zatem czeka? Podróż – wspinamy się, skaczemy, pokonujemy niebezpieczne miejsca, walczymy z lękiem wysokości, a przede wszystkim staramy się nie zgubić się. Spostrzegawczość to dość ważny element samej mechaniki. Czasami zdarza nam się utknąć w miejscu nim znajdziemy rozwiązanie zagadki. Zdarza się, że należy po prostu wskoczyć na grzbiet naszego przyjaciela, a on znajdzie rozwiązanie z opresji.

Z czasem „udomowimy” go na tyle, że będziemy mogli delikatnie zachęcać go do konkretnej akcji, czyli np. udania się w wybranym kierunku. Wymagać to będzie od nas cierpliwości, bo Trico to zwierzę, które ma charakter. Nie zawsze i czasem niechętnie będzie chciał podrzucić nas na skalną półkę lub przeskoczyć ogromną bramę, której sami byśmy nie sforsowali. Czasem Trico postawi na pluskanie się w wodzie lub poczuje w powietrzu taki zapach, który go pochłonie.

Po pewnym czasie zacznie Was to bawić, a w zachowaniu cyfrowego zwierzaka znajdziecie wiele z kręcącego się po domu, własnego pupila (o ile go macie, a jak nie macie – to parafrazując milicjanta z „Misia” – mieć w przyszłości możecie – przyp. autora). Warto wspomnieć, że w tej grze nie znajdziecie tabelek ze statystykami. Nie uświadczycie „craftowania” przedmiotów oraz „levelowania” postaci. The Last Guardian to rozwinięcie pomysłów ze wspomnianych już na wstępie gier.

The Last Guardian
The Last Guardian – edycja prasowa, fot. Radek Nałęcz

The Last Guardian – ostatni gasi światło, czyli podsumowanie!

Dla kogo jest The Last Guardian? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Mam ochotę polecić ten tytuł każdemu – nawet jeśli dotychczas nie mieliście kontaktu z „grami drogi”. The Last Guardian charakteryzuje się oryginalnym gameplayem, piękną, wieloplanową grafikę, doskonale narysowanymi bohaterami, a krążek z kodem został wręcz przepakowany emocjami. Należy sobie zdawać jednak sprawę, że gra jest eksperymentem. Kolejnym, choć w moim odczuciu udanym.

Reasumując, jeśli lubisz nowe doświadczenia, balansowanie nad przepaściami, wspinanie się po murach to jest to gra dla Ciebie. Jeśli masz ochotę pogłówkować, a nie przeć do przodu masakrując wrogów piłą łańcuchową, to jest to tytuł dla Ciebie. Jeśli szukasz historii o rodzącej się przyjaźni i interesuje Cię finał tej wędrówki – to śmiało chwytaj za The Last Guardian. Miej jednak świadomość, że wcześniej czy później kamera pofrunie nie tam gdzie trzeba, bohater nie złapie się półki i spadnie w przepaść, zwierzak nie zareaguje na Twoje komendy, sama rozgrywka wyda się koślawa, a w głowie pojawi się uczucie dezorientacji wyrażone prostym – o co tu k…a chodzi? Fanów Fumito Uedy nie trzeba namawiać.

Radek Nałęcz

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Playstation Polska