Rogue One: A Star Wars Story – cudowne przeżycie

Czy Łotr 1 to film, którego potrzebowaliśmy? Nie. To film, na który zasłużyliśmy.

Odkąd dowiedziałem się, że filmy z uniwersum Gwiezdnych wojen będą pojawiać się co roku, myśli biły się w mojej głowie. Z jednej strony oczywiście niezwykle się cieszyłem, bo od zawsze marzyłem, by powstało więcej historii filmowych z tego świata. Z drugiej strony zacząłem się obawiać, że poziom tych produkcji nie będzie dla mnie wystarczający. Na szczęście po seansie Łotra 1 patrzę pozytywnie na kolejne spin-offy Star Wars.

„Podczas bitwy, szpiedzy Rebeliantów wykradli tajne plany ostatecznej broni Imperium – GWIAZDY ŚMIERCI”

Łotr 1 opowiada historię szpiegów, dzięki którym udało się zniszczyć Luke’owi Skywalkerowi pierwszą Gwiazdę Śmierci. Więcej o fabule i głównych bohaterach filmu możecie przeczytać tutaj.

Inne podejście do Star Wars

Jak pisałem w poprzednim artykule o Rogue One, film nie zaczyna się od kultowych napisów początkowych. Najpierw widzimy niebieskie litery formujące się w A long time ago in a Galaxy far, far away, by chwilę potem, przejść od razu do akcji. Szybko i bezpardonowo – trochę tak, jakby ktoś po prostu wyciął te napisy. Nie wiem co o tej myśleć. Trzeba zauważyć, że ten zabieg pomysłowo odróżnia główne epizody sagi od spin-offów, jednak wszystkie komiksy, seriale czy gry z poprzedniego kanonu zawsze miały napisy początkowe. Trochę mi tego brakowało.

Gdy w Łotrze 1 zmienia się miejsce akcji (czyt. planeta) po lewej, dolnej stronie ekranu pojawiała się nazwa danej lokacji. Czegoś takiego jeszcze w filmach Star Wars nie widzieliśmy, prawda? Nie było to złe, ale bardzo, bardzo dziwne.

Co jeszcze Rogue One robi inaczej od głównych historii? Gareth Edwards narzucił filmowi całkiem mroczny, brudny i wojenny ton. To nie jest opowieść o Jedi ratujących Galaktykę – raczej o normalnych ludziach, starających się walczyć o lepsze jutro. A propos rebeliantów, po raz pierwszy w filmowym świecie Gwiezdnych wojen żołnierze rebelii zostali pokazani nie tylko jako pozytywni bohaterowie. Ich działania nie są już tak kolorowe. Żeby osiągnąć swój cel, muszą dokonać pewnych nieczystych zagrywek. Niektórzy z nich, nie zważając na cywilów, stają się terrorystami, dążącymi do ciągłego zabijania szturmowców.

Co z bohaterami?

Chociaż że szybkie tempo opowiadania historii, do którego w pewnym sensie przyzwyczaiło nas już Przebudzenie Mocy, nie pozwoliło na dogłębne poznanie postaci, to nie potrzeba było wiele, by tak charakterystyczni bohaterowie zdobyli moją sympatię.

Świetnie zagrana Jyn Erso przez Felicity Jones, Kapitan Cassian Andor, Chirrut, Baze i Bohdi to paczka, między którą czuć chemię. Wszystkie te postaci zostały naprawdę świetnie napisane. Szkoda że prawdopodobnie nikt z nich nie pojawi się w kolejnych filmach. Mam wrażenie, że ich historia jest trochę niewykorzystana.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o K-2SO, najnowszym droidzie Gwiezdnych wojen. Robot, w którego wcielił się Alan Tudyk przewyższyła moje najśmielsze oczekiwania – był bardzo zabawny! Nie wiem, czy nie tylko Kay-Tuesso zrównał się na mojej prywatnej liście z R2-D2 i C3-PO, ale czy nawet ich przewyższył!

Gorzej ma się sprawa z Saw’em Gerrerą, bardzo ciekawie zapowiadającym się bohaterem, który dostał dosłownie minimalną ilość czasu antenowego. To chyba sprawa, która najbardziej mi się nie podoba filmie. Forrest Whitaker mógłby stworzyć wielce interesującego bohatera. Na szczęście będziemy mogli jeszcze usłyszeć głos Whitakera w trzecim sezonie serialu Star Wars: Rebelianci, gdzie pojawi się Saw.

Łotr 1 wprowadził do uniwersum jeszcze Orsona Krennicka, nowego antagonistę Gwiezdnych wojen. To niesamowite, że udało się twórcom sprawić, by Orson nie był podobny do żadnego z wcześniejszych złoczyńców Star Wars. Pochodzi z klasy robotniczej, jego zło ukryte jest pod białym płaszczem fałszywego dobra.

Sprawia, że Nową nadzieję będzie oglądało się jeszcze przyjemniej

To jest najbardziej przepiękna część Rogue One – reżyser Gareth Edwards zadbał o to, by spin-off idealnie łączył się z czwartym epizodem. Jeśli jeszcze nie oglądaliście Łotra 1 (co powinniście szybko nadrobić), to zorganizujcie sobie szybki seans Nowej Nadziei. Dzięki temu bardziej zafascynujecie się pierwszym filmem z serii Gwiezdne wojny – historie i załapiecie odwołania do oryginału, których jest cała masa.

Star Wars to dla mnie najbliższe filmowe uniwersum. Nie jest to chyba nic dziwnego. Gorzej mają te trzy osoby w sali kinowej, z którymi oglądałem film. Nie mogły przestać płakać i… Tak, to byłem ja, mój brat k-pax i jakiś nieznajomy. Fala sentymentu, która uderzyła we mnie podczas seansu była gigantyczna. Najdziwniejsze jest jednak chyba to, że łzy u mnie płynęły wręcz strumieniem podczas ostatnich dziesięciu minut filmu. Na te sceny czekałem dosłownie całe moje życie 😉

Muzyka

Czy tylko ja mam wrażenie, że widzieliśmy za mało szturmowców śmierci? 

Na sam koniec, chciałbym coś napisać o muzyce. Wiele osób zarzuca filmowi to, że Giacchino napisał dużo gorsze utwory od Johna Williamsa. Muszę podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami.

Po pełnym przesłuchaniu soundtracku z Łotra 1, jestem w stanie stwierdzić, że jest naprawdę dobry. Genialnie łączy klimat muzyki z prequeli i z oryginalnych filmów. Trzeba się jednak zgodzić, że mało który kawałek potrafi się wyróżnić.

Odnoszę wrażenie, że Michaelowi Giacchino lepiej wyszły utwory, przy których nie inspirował się motywami Williamsa, a próbował stworzyć coś bardziej unikalnego.

Muzyka z Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie dostępna jest do posłuchania tutaj.

Mam jeszcze tyle do napisania o tym filmie, ale nie chcę aż tak przedłużać. W takim razie podsumuje krótko – Rebellions are built on hope.