Life is Strange – chciałbym cofnąć czas, by zagrać w to jeszcze raz

Czy wiecie, że trzepot skrzydeł motyla może wywołać tornado na drugim krańcu ziemi?

W dzieło studia DONTNOD Entertainment miałem ochotę zagrać już od pierwszych zapowiedzi. Przygodówka, która daje graczowi możliwość podróży w czasie? Chyba każdy z nas kiedyś marzył o takiej super mocy. Gdy już w 2015 roku miałem zakupić Life is Strange, pojawił się jeden problem. Nie jestem zwolennikiem kupowania gier cyfrowo, a w owym czasie tylko taka opcja była możliwa. Na szczęście w styczniu z pomocą przybyła pięknie wydana wersja pudełkowa gry.

W Life is Strange wcielamy się w osiemnastoletnią Max Caulfield, która po wielu latach nieobecności, wraca do miasta, gdzie spędziła swoje dzieciństwo. Wyjeżdżając z Arcadia Bay zupełnie zostawiła swoje dawne życie. Zerwała kontakt z Chloe, jej najlepszą przyjaciółką, nie dając o sobie żadnych znaków istnienia. Wróciła do miejsca swojej przeszłości, ponieważ dostała się do wymarzonego uniwersytetu, gdzie pod okiem sławnego fotografa Jeffersona, będzie doskonaliła umiejętności fotografa. Max podczas jednej z lekcji odkrywa w sobie moc cofania się w czasie. Ta zdolność sprawia, że Chloe i Max spotykają się po latach w niezwykłej sytuacji. W grze ładnie jest to nazwane „przeznaczeniem”. Po śmierci ukochanego taty, wyjazdu Max i zaginięcia przyjaciółki Rachel (z którą dziewczyna zaprzyjaźniła się po przeprowadzce głównej bohaterki), Chloe staje się buntowniczą nastolatką, chwytającą się wszystkiego, co da jej pieniądze i szanse na wyjechanie z Arcadia Bay. Max opowiada Chloe o swoim niezwykłym darze i starają się rozwiązać zagadkę zniknięcia Rachel Amber… I zaufajcie mi – historia nie jest sztampowa. Life is Strange posiada unikalną fabułę, której nie sposób oprzeć się, dlatego grę można przejść przy dwóch, trzech posiedzeniach, choć nie jest taka krótka. W grze znajdziemy masę nawiązań do filmu Efekt Motyla i serialu Miasteczka Twin Peaks. Ominięcie tego tytułu może być największym błędem w waszym gamingowym życiu.
 
Gra porusza bardzo trudną sytuację, pojawiającą się w typowej szkole, a mianowicie znęcanie się nad słabszymi. Wcielając się w Max Caulfield, próbowałem zapobiec takim sytuacjom, lecz niestety nie zawsze się dało. Owe momenty bardzo angażują, przez co nie da się koło nich przejść obojętnie.
 
Jeśli spodobał wam się gameplay w grach od Telltale Games, takich jak The Walking Dead czy Tales of Borderlands, to jesteście w domu. Jest to ten rodzaj przygotówek, w której sterujemy postacią zza jej pleców, mogąc wchodzić w interakcję np. ze zdjęciami czy z ludźmi, przechodząc z jednej lokacji do drugiej. W sumie daje to dużo frajdy – ta forma gier przygodowych ma w sobie o wiele więcej dynamiki, niż niegdyś bardzo popularne Point & Click. Dobrze jest poczuć swobodę poruszania się.
 

Jedną z najsilniejszych stron Life is Strange to postaci. Protagonistka, przyjaciele Max czy nawet przypadkowi przechodni na ulicy, zawsze mają coś ciekawego do powiedzenia. Każdy  się czymś wyróżnia. Tworzy to unikalne wrażenie rzeczywistego brania udziału w akcji. Ta bliskość z bohaterami pozwala nam się do nich przywiązywać. 
 
Omawiając Life is Strange nie można zapomnieć o niesamowitym udźwiękowieniu. Piosenki skomponowane specjalnie dla gry, jak i te wykonawców bardziej znanych są tak niesamowicie dobrane, że przez piękne motywy na gitarze, ten soundtrack stał się jednym z moich ulubionych. Niesamowite ile emocji muzyka może w sobie zawrzeć. 

Life is Strange nie potrzebuje fotorealistycznej grafiki. Specyficzny, trochę komiksowy styl graficzny oddaje niepowtarzalny klimat. Nie ważna jest tu grafika, a historia. Jednak wydaję się dziwne, że gra, która wygląda jakby tworzona była z myślą o starej generacji, na konsolach nie działa w 60fps, a w 30 klatkach na sekundę. Przynajmniej są one stałe. Na komputerach osobistych gra prezentuje się oczywiście ślicznie.

Minusem jest brak polskiego tłumaczenia. Nie mamy szansy czytać napisów, ani słuchać głosów w naszym rodzimym języku. Może to utrudniać grę osobom niezaznajomionym z językami obcymi dostępnymi w grze. A propos języków – angielskie głosy są tak idealnie dobrane, że nie wyobrażam sobie innych. Dlatego zdaję się, że możemy cieszyć się brakiem decyzji wydawców na polski dubbing. Ufff…
W Polsce wydana została edycja limitowana, z 32 stronnicowym artbookiem, stylizowanym na pamiętnik głównej bohaterki, wcześniej wspomnianym soundtrackiem i oczywiście grą. Schowane jest to w ładnym kartonowym pudełku. Wszystko to za około 140 zł na konsolach i 115 zł na PC.
Jestem szczęśliwy, że dane było mi zagrać w Life is Strange i zarazem smutny, że ta niezwykła historia już się skończyła. Koniecznie kupcie grę, bo warto. Ciężko jest pisać o czymś, co wywołało u mnie tak dużo emocji. Niesamowita gra. Chciałbym cofnąć czas, by zagrać w to jeszcze raz.