Czarny dzień dla muzyki grunge – Kurt Cobain

To już dwadzieścia lat minęło od samobójczej śmierci Kurta Cobaina, a dwanaście lat temu odszedł od nas kolejny z liderów Wielkiej Czwórki z Seattle Layne Staley. 5 kwietnia jest niewątpliwie najgorszym dniem dla muzyki grunge i jej fanów.

Dwie kultowe postacie, które były idolami dla tysięcy nastolatków lat dziewięćdziesiątych oraz inspiracją dla wielu muzyków tamtych i obecnych czasów. Ale przede wszystkim ludzie z problemami, nieradzący sobie z otaczającym ich środowiskiem, uciekający do używek w poszukiwaniu innego, lepszego świata. Takie wycieczki rzadko kończą się dobrze i tak było w ich przypadku.

 

Jednak dla mnie i moich znajomych w tamtym czasie to Nirvana była jednym z najważniejszych zespołów, a Kurt był prawdziwym bogiem, ikoną stylu i wzorem do naśladowania. Alice in Chains poznałem i doceniłem nieco później.


Początek lat dziewięćdziesiątych w mojej okolicy to był czas, w którym bardzo poważnie podchodziło się do kwestii manifestowania uwielbienia danych kapel. Zakładając koszulkę np. Metalliki można było dostać po ryju. Jednak różniło się to od walk między kibolami rywalizujących ze sobą drużyn. Nosząc odzież, na której znajdowały się podobizny członków ulubionego zespołu lub jego logo mogłeś zostać zweryfikowany przez innych fanów tej samej formacji. Trzeba było śpiewająco wymienić członków formacji, tytuły albumów i piosenek. Braki wiedzy skutkowały utratą koszulki lub łagodniejszą karą w postaci siniaka pod okiem. O muzyczne gadżety nie było wtedy łatwo, a siniaki szybko się goiły 😉

W tamtym czasie w moim otoczeniu dominowały postacie odziane w Nirvanę. Na każdej imprezie musiał pojawić się kawałek Smells Like Teen Spirit, a euforia mu towarzysząca nigdy nie słabła. Podarte koszule i rozcięte wargi były normalnym widokiem gdy emocje już opadały z ostatnimi dźwiękami. Nikt nie jęczał i nie marudził, wszyscy czuli się wolni i szczęśliwi. To było coś więcej niż piosenka to był ważny element naszego życia, taki hymn pokolenia. Uwielbialiśmy cała twórczość Nirvany, która idealnie wkomponowała się nasze dorastanie. Wiadomość z 5 kwietnia zamknęła pewien etap w naszym życiu. 

Doskonale pamiętam ten dzień w szkole, który pozornie nie różnił się od innych. Wrzeszczące dzieciaki ganiające po korytarzach podczas przerwy, przechadzający się nauczyciele, ogólny chaos i harmider. Tylko snujące się i stojące po kątach grupki smutasów nie pasowały do całości. Dziewczyny płakały, a my wymienialiśmy informacje i udawaliśmy, że nic nas to nie obchodzi. Bo przecież mając 14 lat nie wypada uronić łezki, nie wolno się mazać, trzeba być twardzielem żeby nie stracić szacunku kolegów. Było nam smutno, ale założyliśmy maski obojętności na twarze, a na uszy słuchawki i odpaliliśmy walkmany… Nevermind brzmiało już trochę inaczej.

 
Nirvana@facebook